Trudny powrót do szkoły

Czułość i Wolność

Agnieszka Urazińska: To będzie trudny powrót z wakacji?

Dr hab. Iwona Chmura-Rutkowska: Wyjątkowo trudny, ale nie dlatego, że młodzi ludzie nie chcą wracać. Większość z nas jest zmęczona kontaktem i relacjami na portalach społecznościowych, komunikatorach i platformach. W dodatku różne miejsca online, w których do tej pory młodzi ludzie czuli się „u siebie”, zostały w nagłym trybie skolonizowane przez dorosłych.

Wpakowaliśmy się młodym do sieci?

Wszystko przez koronawirusa. Do tej pory wiele wirtualnie stworzonych przestrzeni odgrywało i odgrywa taką rolę jak podwórko, ławka czy trzepak sprzed lat, gdzie bez kurateli dorosłych młodzi ludzie szukają rozrywki, wsparcia i znajomości. Dzieją się tam także rzeczy niebezpieczne. W sieci jest mnóstwo materiałów zawierających wulgarne, poniżające, pełne przemocy fizycznej i słownej przekazy. To wewnątrzgrupowy obieg. Już 9- i 10-latkowie mają do czynienia z patostreamingiem praktycznie na co dzień. Żyjemy w czasach, gdy świat realny z wirtualnym się przenikają. W realu tak intensywnie organizujemy dzieciom czas i tak je kontrolujemy, że wolnej przestrzeni mają jak na lekarstwo. Sieć stała się miejscem, gdzie buduje się relacje, zdobywa doświadczania, na czym polegają kontakty międzyludzkie, hierarchia, jak się zdobywa pozycję w grupie.

Po to dzieciakom tajne grupy i nowe media społecznościowe?

I zakodowane kanały, i zamknięte grupy, i pokoje dla wybranych, i portale dla graczy takie jak Discord. Tak, to właśnie dawne podwórkowe kryjówki.

Aż tu nagle…

Aż tu nagle, wiosną tego roku, z dnia na dzień pojawiła się konieczność zdalnej edukacji. I w związku z tym, że system oświatowy mimo od lat pojawiających się rekomendacji nie wypracował bezpiecznego środowiska internetowego – nauczycielki „wjechały z buta” z lekcjami i klasówkami na te Teamsy, Whatsappy i na tego Discorda.

Z tego, co pamiętam, uczniowie nie zawsze pozwalali te lekcje prowadzić.

Bardzo szybko zaczęły się tzw. rajdy na lekcje, czyli po prostu włamania. Uczniowie, a zazwyczaj osoby spoza szkoły, przerywali lekcje, wyciszali głos odpowiadającego, wrzucali śmieszne i wulgarne materiały. Wykorzystywali swoją przewagę w świecie wirtualnym.

Sposób mało elegancki.

Pewnie. Totalna łobuzerka. Ale mam wrażenie, że trochę bronili swojej przestrzeni. Wszyscy odczuliśmy, że spotkania w sieci wiele ułatwiają, ale nie są w stanie zastąpić spotkań na żywo. Nie chodzi nawet o to, że nie można kogoś dotknąć. W komunikacji na platformach trudniej o płynną komunikację, aktywne słuchanie czy wspólny śmiech. Z odbieraniem bodźców wzrokowych też bywa słabo – obraz bywa niedoskonały, wizerunek i otoczenie fragmentaryczne i często modyfikowane. Online wiele reakcji i emocji można ukryć. Albo po prostu wyłączyć kamerkę. Moje zajęcia ze studentkami zawsze prowadziłam metodami aktywnymi – ważna jest dla mnie komunikacja niewerbalna, żeby widzieć, jak ludzie reagują podczas dyskusji. Dzięki temu byłam w stanie zorientować się, jaki jest poziom zainteresowania tematem oraz elastycznie reagować. Pierwsze zajęcia online kończyłam z totalnym poczuciem porażki. Nikt z 40-osobowej grupy nie włączył kamery. Przez półtorej godziny próbowałam nawiązać emocjonalny kontakt z kilkudziesięcioma prostokącikami, z których od czasu do czasu płynął komunikat. Wyczerpująca praca. Zapewniam, że nie tylko uczniowie tęsknią do kontaktów twarzą w twarz. Ze szczególnym współczuciem myślę o dzieciakach, które epidemia zastała na końcowych etapach edukacji.

Najbardziej ucierpieli?

Przeżyli największy stres. Zostali sami z przygotowaniami do egzaminów. Nie wiedzieli, czy i kiedy się odbędą. Zawiódł system, bardzo często zawodzili dorośli – bo albo sami stanęli w obliczu problemów, z którymi sobie nie radzili, albo nie mieli zasobów, żeby dzieci wesprzeć. Na dodatek uczniowie i uczennice ostatnich klas podstawówki czy maturzyści zostali pozbawieni rytuałów przejścia.

Czyli nie chodzi tylko o to, żeby kupić sobie nową kieckę i zatańczyć poloneza?

Te rytuały są niesłychanie potrzebne, bo pozwalają psychologicznie zakończyć pewien etap życia, przejść przez granicę, pożegnać się i z otwartą głową oraz sercem podjąć nowe życiowe zadania.

Do czego uczniowie wrócą po pandemicznych wakacjach?

Do rzeczywistości tak zmienionej, że czasem trudnej do poznania. Otóż w szkole będzie mydło i papier toaletowy. To był złośliwy, nieśmieszny żart. Pozytywy mogą być takie, że młodzi ludzie docenią, jak ważna jest wspólna droga do szkoły, wyjście na boisko, zwykła nasiadówka na osiedlowej ławce czy wypad na burgera z towarzystwem. Ale z pewnością zmierzą się też z problemami. Ważne jest, jakie relacje z ludźmi mieli przed pandemią i to, co zdarzyło się w ostatnich miesiącach. U kogoś pogorszyła się sytuacja materialna, bo rodzice stracili pracę. Ktoś nie widział się miesiącami z ukochaną babcią. U kogoś w rodzinie pojawiła się choroba, śmierć i strach. Nie wszyscy dorośli dobrze radzili sobie w pandemii, u wielu dzieciaków poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji zostało mocno naruszone. Mam w bliskim otoczeniu przykłady 10- czy 11-letnich dzieci, które nie poradziły sobie z brakiem kontaktu z rówieśnikami i są w tej chwili w terapii. Młodzi ludzie zgłaszali wiele problemów. Nie tylko tęsknotę za spotkaniami i wspólnym działaniem z ważnymi dla nich osobami, ale też przeciążenie 24-godzinnym kontaktem z rodzicami i rodzeństwem, ciągłą kontrolą w domach, poczucie uwięzienia, brak fizycznej aktywności, realizowania swoich pasji, przeciążenie obowiązkami szkolnymi, nudę, niepokój o zdrowie bliskich i swoje, frustracje i przemocowe zachowania rodziców. W wielu przypadkach kryzys COVID-owy nałożył na wcześniejsze problemy indywidualne czy rodzinne.

Jak dorośli mogą pomagać?

Rozmawiając. Proponowałabym w szkołach dwutygodniowy okres adaptacji, żeby zbliżyć się, na nowo poznać, zintegrować, pomyśleć, jak rozwiązać problemy. Pół roku w życiu dziecka, młodego człowieka to kawał czasu. Dzieci i młodzi ludzie stanęli przed nowymi wyzwaniami – i różne sobie radzili, bo różne mieli zasoby osobiste i rodzinne i różne warunki. Wiemy już, że dzieci, podobnie jak dorośli, czują się po tym doświadczeniu gorzej psychicznie i fizycznie niż przed pandemią. Dlatego podstawową kwestią jest możliwie szybka diagnoza, w jakim stanie psychofizycznym wracamy do szkół. A wie pani, jakie pytanie jest na początek najważniejsze?

Nie mam pojęcia.

Podobnie jak wielu dorosłych, mam wrażenie – najważniejsze jest, aby spytać, czego oni potrzebują. Trzeba nazwać problemy, odwentylować emocje, uznać je za realne i ważne. Nie bagatelizować. Dać poczucie, że nie są sami. To ważne i dla najmłodszych uczniów, i dla tych, którzy już zaczęli się uważać za dorosłych. O niebo ważniejsze niż zrealizowanie podstawy programowej. Obowiązkiem dorosłych jest uporządkować chaos i – nie oszukujmy się – przygotować dzieci, że lockdown może wrócić. Bo my przecież wszyscy nie mamy pojęcia, jak będzie wyglądała szkoła w epidemii. Kilka dni temu dorośli ludzie, którzy zarządzają tym statkiem kosmicznym, jakim jest system oświaty w Polsce, przygotowali rekomendacje i standardy powrotu do szkół. Ale nie przypominam sobie, aby ktokolwiek pytał dzieci i młodych ludzi, czego potrzebują, aby ten powrót do szkoły był dla nich najbezpieczniejszy z możliwych. Nikt nie spytał rodziców, jakiego wsparcia dla dzieci oczekują. Pytał ktoś panią?

A skąd. Szkoła milczy, to rodzice się nawzajem pytają, jaki będzie ten wrzesień.

Musimy pamiętać, że bierzemy udział w czymś w rodzaju naturalnego eksperymentu społecznego. Nikt nie ma niezawodnego przepisu. Zachęcam, żeby swoje pytania i kierować do nauczycieli i dyrektorów. Polska szkoła jest mocno hierarchiczna i budująca dystans. Dzieci przyzwyczajone są, że nauczyciele są od oceniania i wszystko, co uczeń powie, może temu celowi posłużyć. W takiej sytuacji trudno się otwierać. Rodzice mają więcej narzędzi i zasobów, by próbować zbudować partnerską relację z wychowawcą. Namawiam, żeby nie rozmawiać z pozycji krytyki i pretensji, tylko mówić językiem troski i potrzeb swojego dziecka.

Poproszę o przykład.

Zamiast krytykować i atakować: „Gdzie pani była, jak w czasie pandemii jak Jaś miał problemy? Wysyłała pani zadania i nic więcej! Tylko wam strajkowanie w głowie, a uczniami się nie zajmujecie!”, proponuję mówić z perspektywy swojego doświadczenia: „Jaś jest stęskniony za szkołą, w czasie pandemii zauważyliśmy takie i takie problemy. Wygląda na to, że potrzebowałby więcej wsparcia tu i tu. Proszę o zwrócenie uwagi na to i na tamto w jego zachowaniu. Wierzę, że mamy wspólny cel, czyli dobro dziecka. Co mogę zrobić? Będę z chęcią współpracowała i wspierała”. To jest otwarcie przestrzeni do dobrej rozmowy. Jest w nas wszystkich ogromna potrzeba, aby wrócić do świata, jaki zostawiliśmy w marcu. Ale to raczej niemożliwe. To już są trochę inne dzieci. I trochę inni świat. Nie odbyły się wycieczki i wspólne projekty, rozluźniły się przyjacielskie relacje, rozpadło się wiele paczek.

Ktoś wróci z trądzikiem, jakaś dziewczyna z kompleksem, bo przytyła w pandemii?

Tak będzie. Ciekawe, że mówi pani akurat o dziewczynie, która wróci zmartwiona swoją sylwetką.

Bo dziewczyny chyba mają z tym większy problem.

Poleciała pani ostro stereotypem. Przecież chłopiec też mógł przytyć i się martwi. Dotknęła pani jednak ważnego problemu. Gorsze traktowanie ze względu na płeć wynikające ze stereotypów i uprzedzeń to realny problem w szkołach. Po wakacjach dzieciaki wracają również do tego co mało fajne w codzienności szkolnej. Te wykluczane stały się w sytuacji pandemii jeszcze bardziej niewidoczne. Te ze specjalnymi potrzebami, wynikającymi na przykład z niepełnosprawności, złego stanu zdrowia, trudności w uczeniu się, zaburzeń w rozwoju czy zaniedbań, będą miały większe trudności z powrotem. Większy stres na wejściu. Ale z drugiej strony dla tych dzieciaków, które miały kłopoty w relacjach, lockdown mógł być wybawieniem od ciągłej walki o przetrwanie i porażek. Jest spora grupa dzieci i młodzieży, która w przymusowym zamknięciu wreszcie odetchnęła. I ten czas się właśnie dla nich kończy. Wie pani, jakie dzieci mają w polskiej szkole najgorzej?

Biedne?

Tak, niestety. Klasizm to zmora naszych szkół. Osoby biedne albo uważane za biedne są traktowane gorzej i przez rówieśników, i przez wielu nauczycieli. Ale już na drugim miejscu są problemy związane z seksizmem i homofobią. Jeśli ktoś nie mieści się w kulturowym wzorcu płci, zachowuje niezgodnie z nim, nie jest akceptowany. To jest czasem kwestia fryzury, sposobu mówienia czy zainteresowań.

Kogo seksizm w szkole dotyka mocniej?

Ponieważ w naszej kulturze to, co męskie, uznawane jest za ważniejsze i lepsze – dyskryminacja ze względu na płeć zdecydowanie bardziej dotyczy dziewcząt. Wzorce atrakcyjności są bardziej niż w przypadku chłopców dyscyplinujące i opresyjne. Uznajemy, że ciało kobiety, a więc i dziewczynki, „mówi więcej” o jej wartości niż ciało chłopca. Wie pani, że polskie dziewczęta w wieku 11-15 lat znajdują się w ścisłej światowej czołówce najbardziej krytycznych wobec swojego ciała i najbardziej niezadowolonych ze swojego wyglądu nastolatek? Prowadziłam badania z młodzieżą w wieku 13-15 lat. Spytałam, co się ceni u dziewcząt i chłopców. Na pierwszym miejscu – bez zaskoczeń. Dla obu płci najważniejsze są umiejętność nawiązywania i podtrzymywania pozytywnych relacji z rówieśnikami.

Bo od nich zależy popularność?

Tak, grupa to podstawa – każdy chce mieć dobre relacje z rówieśnikami, być w jakiejś paczce, być tam kimś ważnym, mieć komu opowiadać o „problemach ze starymi”, być zapraszanym na imprezy. W przypadku chłopców liczy się przede wszystkim przynależność i akceptacja w grupie innych chłopców. W przypadku dziewcząt – należy zabiegać o przychylność zarówno koleżanek, jak i kolegów. U obu płci niezwykle ważne jest dopasowanie do stereotypów męskości i kobiecości. Szczególnie chłopcy muszą uważać, by ich zachowania mieściły się we wzorcu heteroseksualnej męskości. Wszystko, co dziewczyńskie i kobiece, jest traktowane jak wykroczenie. Dziewczynki szybko orientują się, że to, co mówią, i to, co robią chłopcy, ma większą moc i znaczenie. Wie pani, co jest na drugim i kilku kolejnych miejscach u dziewcząt?

Ciało?

Tak. Fundamentem popularności dziewcząt jest ocena ich wyglądu. Trzeba być szczupłą, modnie się ubierać i mieć długie włosy. Gdy dziewczyna patrzy na siebie w lustrze, to zadowolona jest tylko wtedy, gdy sama oceni, że jej nogi, włosy czy talia spodobają się chłopakom.

Straszne.

To trening, który przeszła każda z nas, czyż nie? Nastolatki przyznają, że ta ścieżka kobiecości jest bardzo grząska i niepewna. Te, które przesadzą z makijażem czy atrakcyjnym strojem, padają ofiarą typowego slut-shamingu, który występuje już w podstawówkach. Dostają etykietkę: „Wygląda jak szmata”, „Ubiera się jak dziwka”, „Zachowuje się jak suka”.

Tak mówią koledzy?

Tak mówią koleżanki, koledzy i one same o sobie tak czasem myślą. Bywa, że chłopcy z klasy robią rankingi dziewczyn i przyznają punkty. Mimo że rankingi są nieoficjalne, każda z dziewcząt wie, na którym miejscu się znajduje. W moich badaniach poprosiłam grupę gimnazjalistów i gimnazjalistek, żeby zrobili autofotoreportaż: dzień z życia dziewczyny / dzień z życia chłopaka w szkole. W przesłanych zdjęciach zobaczyłam szkolne zakamarki – pod schodami, w piwnicy, toaletach – gdzie młodzi ludzie sami ustalają reguły. W każdej szkole są miejsca, do których wstęp mają tylko chłopcy lub tylko dziewczęta. Albo tylko wybrane dziewczęta. W jednej ze szkół na przykład szkolną siłownię w ciągu miesiąca zawłaszczyła grupa chłopców, którzy byli najwyżej w szkolnej hierarchii. Do siłowni wpuszczali tylko te dziewczyny, które w ich rankingu zajmowały pozycję od 1 do 3. Dużo czasu zajęło nauczycielkom zorientowanie się, co się dzieje.

To byli samce alfa i super laski?

Żeby tylko laski! Na podstawie rozmów z nastolatkami stworzyłam listę słów, jakimi określane są dziewczyny. Te uznane za atrakcyjne to: laska, dupa, ciacho, dupeczka, dupencja, lachon, suczka. Uznane za nieatrakcyjne słyszą: pasztet, paszczur, świnia, gruba dupa, wieloryb, tapeciara, pączek, helga, szmata, babochłop, wieśniara, słonica, sumo, maciora.

Boli.

Ja nad tymi badaniami wylałam wiadro łez. Najpierw pomyślałam: „Jak dobrze, że już nigdy nie będę nastolatką”, a później: „Jak dobrze, że nie mam córki”.

Ja mam. I nie wiem, co bym jej poradziła, gdyby powiedziała, że koledzy mówią o niej maciora.

Wiem, co rodzice mówią najczęściej. „Nie przejmuj się, to tylko takie gadanie”. „Daj spokój, chłopcy w tym wieku tak mają”. A to nie jest tylko gadanie. To jest przemoc. I żadne usprawiedliwienie, że to mówi dorastający chłopak. Nikomu nie wolno. Trzeba reagować. Szukać wsparcia. Powiedzieć komuś o krzywdzie. Agresorowi dać informację zwrotną: „Nigdy więcej tak nie mów. Nie masz prawa”. Trzeba pokazać agresorowi, że są granice, których nie wolno naruszać: „To, co robisz, mnie krzywdzi”.

Pomoże?

Pewnie nie zawsze. Ale reagując w ten sposób, dajemy znać, że nasze granice zostały przekroczone i że nie zgadzamy się na to. Proszę zwrócić uwagę, że nawet określenia dotyczące atrakcyjnych dziewcząt są nacechowane pogardą i wskazują na przedmiotowe traktowanie. To demoralizujące, że uczymy dziewczynki od najmłodszych lat, żeby czerpały satysfakcję z faktu bycia „dupeczką”, albo „suczką”. Dziewczyny od całego świata dostają informację, że są towarem. Że swój czas, energię i środki powinny je zainwestować w ciało.

Dorośli nie pomagają?

Sami posługują się stereotypami. Nauczyciele i nauczycielki nie są wyjątkiem. W szkole dziewczynki są trenowane do milczenia, bycia grzeczną i miłą. Szybko się orientują, że są rzadziej wysłuchiwane i surowiej oceniane. Te, które nie wpisują się w schemat „typowej dziewczynki”, mają przechlapane. Dzięki temu chłopcy zyskują na przestrzeni. Nawet jeśli nie mają nic dopowiedzenia albo mówią rzeczy głupie, nie mają oporów. To paradoks, że w szkole, gdzie większość kadry to kobiety, które mogłyby pokazać dziewczynkom, jak ważne jest zawalczenie o swój głos i bycie sobą – tak często reprodukuje się stereotypy i nierówność. Nauczycielki podkreślają, że wolą pracować z chłopcami, bo są ciekawsi, odważniejsi. Że to się bardziej społecznie opłaci, bo chłopiec umiejętności pewnie lepiej wykorzysta. Smutne i niesprawiedliwe, prawda? Przed zbliżającym się rokiem szkolnym mam refleksję, że my, dorośli, bardzo dużo możemy zrobić, żeby walczyć ze stereotypami i pomóc dzieciom rozwijać ich potencjał niezależnie od płci.

Rodzice?

Trzeba rozmawiać. O wszystkim. Bo niewysłuchany nastolatek, nastolatka poszuka wsparcia gdzie indziej. Nawet jeśli młody człowiek mówi: „Mamo, jestem załamany, bo mi wysypało pryszczami gębę”, nie mówmy: „Nie przesadzaj, co to za problem”. Zaproponujmy pójście do dermatologa. Albo do apteki, po preparat, który pomoże.

Szkoła?

Szkoła to nie jest jakiś sztuczny świat, tu młodzi ludzie uczą się żyć. Powinniśmy zatroszczyć się o ich bezpieczeństwo. Inspirować, pomagać i reagować na problemy – dotyczące nierówności, seksizmu dojrzewania, lęku. Wrzesień to może być nowe otwarcie. Można być bliżej, z większą empatią, zacząć partnerski dialog, który pomoże i uczniom, i nauczycielom. Widzę mnóstwo wyzwań. I wierzę, że są dorośli gotowi na te wyzwania.

dr hab. Iwoną Chmurą-Rutkowską rozmawia Agnieszka Urazińska

Grafika: Marta Frej

  • Dr hab. Iwona Chmura-Rutkowska - pedagożka i socjolożka z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, autorka książki „Być dziewczyną – być chłopakiem i przetrwać. Płeć i przemoc w narracjach młodzieży".

Tekst opublikowany w serwisie wysokieobcasy.pl 26 sierpnia 2020 r.